W poprzednim tekście opisałam wam jak wyglądają najmniej przyjemne aspekty mojej pracy. Obiecywałam, że następnym razem przybliżę, co mnie tak naprawdę trzyma w tej pracy; co mnie z nią wiąże do tego stopnia, że zamiast rzucić to wszystko w cholerę i nie psuć sobie krwi dojazdami, dalej trwam na posterunku i wstaję o 5 rano.
Tak naprawdę są to dwie rzeczy. Niby niewiele, ale znaczą dla mnie bardzo dużo.
Pierwszą jest podejście firmy do pracownika. Wbrew pozorom moja firma naprawdę liczy się z nim. Wypłata jest zawsze na czas, a wszelkie sprawy i wątpliwości są szybko załatwiane, zwłaszcza przez bardzo miłe panie w dziale kadr i płac. Szefostwo też martwi się o pracowników. Gdy ostatnim razem dzwoniłam do przełożonego w sprawie przedłużenia zwolnienia z powodu złego stanu zdrowia, miałam poczucie, że naprawdę interesował się moim samopoczuciem.
Pewnie większość z was pomyśli „ no tak, wypytywał, żeby wybadać sytuację, kiedy wrócisz i czy nie symulujesz!”, ale zapewniam, że to było coś bardziej ludzkiego. Trudno to wyjaśnić. To się czuje podczas rozmowy. Takie faktyczne zainteresowanie daje poczucie, że ktoś jednak się przejmuję pracownikiem, a nie tylko płaci i wymaga. I zwykłe zdanie na koniec „oj, to współczuję i zdrówka życzę” tylko utwierdza w tym przekonaniu.
Drugą ważną sprawą jest to, że Matki Boskiej Pieniężnej jest zawsze na czas. I zawsze jakimś cudem dostaję więcej niż sama wyliczyłam. Cóż… Orłem z matmy nigdy nie byłam, ale swoją wypłatę umiem policzyć. To wszystko sprawia, że atmosfera jest naprawdę miła i sprawia, że chce się pracować.
Jeśli mówimy o atmosferze, to tworzą ją przede wszystkim ludzie. Dlatego opiszę wam historie ludzi, których traktujecie jak powietrze. Nie znacie ich. Ja owszem. Znam historię pani sprzątającej, której zmarł mąż i musi pracować na trzy etaty, żeby związać koniec z końcem. Znam historię innej pani sprzątającej, którą mąż alkoholik wpędził w długi wynoszące 50 tysięcy (sic!), które teraz ona musi spłacać. I znam też historię pani sprzątającej, która miała operację usunięcia kamieni z woreczka żółciowego, a dwa dni później musiała przyjść do pracy, bo szef zagroził jej zwolnieniem.
Mogę wam też opowiedzieć historię pana z serwisu technicznego, który mimo nawrotu kontuzji kręgosłupa, pracuje po 12 godzin, bo współpracownicy wzięli urlopy. Albo historię ochroniarza, który pracuje non stop, żeby płacić horrendalnej wysokości alimenty na dzieci, które była żona zabrała za granicę, a on mimo próśb, nie może się z nimi zobaczyć.
Nawet nie wiecie jak przykro jest mi patrzeć na kobietę w wieku mojej babci, która myje po raz dziesiąty podłogę w tym samym miejscu i tylko zaciska zęby, żeby nie walnąć was tym mopem po goleniach. Ale nie może. Bo ma rodzinę na utrzymaniu. Bo nigdzie indziej nie chcieli jej zatrudnić. Więc szanuje swoją pracę, mimo że praca nie szanuje jej. Nawet nie wiecie ile razy widziałam łzy w jej oczach, kiedy prosiła mnie o pożyczkę albo chociaż kanapkę, bo ostatnie pieniądze dała dzieciom do szkoły. A ja prócz tego nie mogę nic zrobić. Najchętniej sama bym posprzątała i umyła podłogę, a gdyby ktoś stwierdził, że ma ochotę na niej postepować, osobiście zrobiłabym z jego włosów dredy i miałabym mopa lepszego od Viledy!
Ale nie mogę tego zrobić, bo za sprzątanie recepcji wyleciałabym z roboty. Za zwykły ludzki odruch straciłabym pracę. Wiem co mówię, bo nieraz zebrałam opiernicz od dowódcy, gdy zobaczył to na kamerach. Najgorsza jest ta bezsilność.
Zgoda, czasem mam ochotę udusić gołymi rękoma niektórych współpracowników, ale koniec końców jesteśmy rodziną i takich złych momentów jest o wiele mniej niż tych dobrych. Na przykład święta.
Co prawda choinkę ubiera wynajęta firma, ale od razu widać, że atmosfera się wszystkim udziela. Składanie życzeń jest takim fajnym momentem. Wszyscy uwielbiają sobie przy okazji delikatnie dogryźć, by wywołać kolejny, świąteczny uśmiech na swoich twarzach.
W ogóle święta to magiczny czas w korpo. Zauważyłam, że korpoludki są wtedy takie bardziej ludzkie a „ dzień dobry” i „do widzenia” są wtedy słyszalne znacznie częściej. Ba! Razem z „do widzenia” słychać „wesołych świąt!” i czasem jestem zaszczycona chwilową rozmową z którymś pracownikiem. Co prawda zazwyczaj o braku śniegu na święta, ale zawsze! Czasem co poniektóry dorzuci, że ma na święta jeszcze tyle roboty i tyle rodziny do obskoczenia. Wtedy można już mówić o porywającej wręcz konwersacji. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko premii świątecznej od firmy albo chociaż bonów.
Niemniej jednak lubię swoją pracę. Mimo wszystko.
Na koniec mam tradycyjnie małe przesłanie. Jako że idzie zima i tak długo wyczekiwane święta, miejcie trochę więcej wyrozumiałości i współczucia dla serwisu sprzątającego. Jednocześnie muszą zadbać, by na czas odśnieżyć, usunąć oblodzenia i posprzątać błoto w recepcji.
Jedna osoba zajmuje się tym wszystkim, bo administracja nie chce wydawać pieniędzy na dodatkowy etat. Poświęcenie kilku sekund więcej na wytarcie i otrzepanie butów was nie zbawi, a może wiele wnieść do świątecznej atmosfery. Wszystkim będzie wtedy lżej. Wyrozumiałości.