Na samo słowo „urodzinki” dostaję wysypki. Odry dostaję. Od ryków ciągłych „mamo, a kiedy są moje urodziny? A co dostanę? A gdzie mogę zaprosić kolegów?”. Oderwanie od rzeczywistości naszych pociech jest zatrważające. Te rozbisurmanione ośmiolatki chciałyby urządzić urodziny dla całej klasy na koniach. Na gokartach. Na polu paintballowym. Na laser tagu. Na symulatorach lotniczych! Nie zważając na budżet i na zachowanie podstawowych zasad przyzwoitości, co rusz wymyślają coraz to bardziej wysublimowane metody zbiorczej rozrywki. Przedszkolaki to jeszcze rozumiem, pójdą na kulki, czy na trampoliny, poskaczą godzinę, popatrzą na tort, zaśpiewają „Sto lat” każdy dla siebie i gotowe. Nie mają jakichś niespełnionych oczekiwań. Ale starszakom w głowach się już poprzewracało. W jednym tygodniu byliśmy zaproszeni na urodziny w kinie. Po wycieczce dzieci obejrzały film, spotkały się z aktorami, zjadły z nimi tort i wypiły bąbelki. W kolejnym tygodniu poszliśmy na urodziny w stylu wyścigów samochodowych, każdy miał swój strój, z własnym nazwiskiem, samochód rajdowy oraz puchar na koniec zawodów. Znany kierowca, pokroju Hołka, opowiadał o bezpieczeństwie oraz wspomniał kilka anegdotek, których dzieci i tak nie zrozumiały. Kolejny tydzień – urodziny w księgarni. Następny – w lodziarni. Każde urodziny oczywiście z panią animatorką, dzieci wykonują polecenia od wejścia do wyjścia. „Teraz się przywitaj, teraz daj prezent, teraz patrz w lewo, a teraz połknij te żelki, którymi wypchałeś sobie policzki na zapas, bo w domu zakaz jedzenia cukru”. Czasy beztroskiej zabawy skończone. Strzelanie z patyka i kiełbasa z ogniska; podchody na podwórku i trzepak jako najlepsza rozrywka w mieście.
Teraz szykujemy smoking i idziemy na imprezę w stylu boho. Tylko zaraz, gdzie nasze jajko, które kupiliśmy na prezent? Nie jakieś tam jajko niespodzianka, jajko Fabergé oczywiście!
#Magda Seko