Świąteczny czas, oprócz wspaniałych, trafionych prezentów, śniegu i mrozów, dostarcza pretekst, aby sklasyfikować korporacje według nowego kryterium. Rodzaj i jakość zorganizowanych atrakcji dla pracownika dzieli owe biznesowe molochy na korporacje i korporacje.

Moja szczęśliwa gwiazda spadła lub zgasła dawno temu, więc zwykłem podbijać kartę głównie u maluczkich z za krótką kołderką. Z dużych stóp zdejmowałem obszerne skarpety, gotowe na przyjęcie podarków, by już za kilka dni, te same zmaltretowane onuce, wypełnione rozczarowaniem, ze wstydem, po cichu wciągnąć na zbolałe kulasy. W zeszłym roku wspominałem o zarządcach budynku ratujących bieda firmy poprzez obdarowanie zatrudnionych pracowników kalendarzem adwentowym. Pozbawione stylu i taktu korporacje gorszego sortu oferowały ów podarunek jako własny, rozdając czekoladki wśród szeregowców, zapominając jedynie o dobrze widocznym logo zarządcy.

W tym roku przybliżę inny przypadek żenady jakiej przyszło mi doświadczyć w pewnej firmie z fałszywego zdarzenia. Gdy zbliżała się Wigilia, po biurze krążyły plotki, że tym razem ma być jakiś fundusz, pewna celebra, oficjalnie zorganizowana przez szefostwo. Nawet jeden z teamów dał się wciągnąć w owe spekulacje i dolał oliwy do ognia, mamiąc spragnionych uznania w oczach nadzorców, podekscytowanych korpoludków, wizją wypadu do knajpy i koszem prezentów! Jeden przez drugiego, ogarnięci świątecznym nastrojem pracownicy, prześcigali się w wysokościach kwot przeznaczonych na jedną osobę w restauracji.
– Po trzy dychy!
– Ja słyszałem pod ubikacją, że ma być po czterdzieści!
– Pięć dych. Robert mi powiedział.
– 100 złotych, panowie! Podobno coś im zostało z funduszu i będą niespodzianki!

A niespodzianki były, a jakże. W pierwszym tygodniu grudnia okazało się, że mikołajek nie będzie.
– Zbierają siły na Wigilię, to będzie konkret! – Zakrzyknął niepoprawny optymista.
– Już po zabawie – wyraził zdanie większości realista.
– Spokojnie, poczekajmy na Wigilię – próbował uspokajać plotkujący team.

Poczekali, Wigilia przyszła zgodnie z planem. Ktoś z wyższego szczebla odkrył sposób na celebrację w iście oszczędnym stylu i zakupił napoje gazowane oraz plastikowe talerzyki. Kubeczków nie musiał, bo wykorzystano te dostarczane z baniakiem wody do dyspozytora. A co umieszczono na owych plastikowych talerzykach? Ciasto, które przyrządziła żona jednego z pracowników, który akurat miał urodziny w tym czasie!

Doprawdy wspaniale zagospodarowane zasoby, wielka klasa, 10/10. Byliśmy w szoku. Co więcej, dla niektórych „gości” zabrakło talerzyków, więc wykorzystano serwetki, które zostały z jakiegoś szkolenia w konferencyjnej. Szkoda, że nie przyniesiono resztek kawy czy herbaty po klientach lub z okruchów po ciastkach nie przyrządzono bajaderki! Cóż to by była za impreza! A na deser przeterminowane, pozostawione bez opieki jedzenie ze wspólnej, biurowej lodówki, podane jako danie jednogarnkowe, wstrząśnięte, lecz nie zmieszane. Słowo daję, gdybym miał wtedy licencję na zabijanie. Mam też pomysł na podarunki w kolejnych latach. Ulotki reklamowe. Wystarczy wysłać jednego pracownika, niech pozbiera reklamy rozdawane w przejściach dla pieszych i potem, owinięte w ręczniki papierowe, rozda wśród pracowników. Dozgonna wdzięczność gwarantowana. Wesołych Świąt!

# Albert Kosieradzki