Lekko nie jest. Budzik na szóstą rano, szybka toaleta, ubranie przygotowane wczoraj, torba sportowa pod drzwiami. Wychodzę wcześniej, by jeszcze przed treningiem wywalczyć dobre miejsce w kolejce. Supermarket zamknięty, kolejka na kilometr. Przeklinam w duchu, zaciskam zęby. “Synu, to dla ciebie”, powtarzam sobie.
– Słucham? – Odzywa się jakaś kobieta przede mną.
– Nic, nic. – Odpowiadam.
I stoję. Bo tak trzeba. Dla dziecka. Kilka minut później otwierają, ruszam do stosownych koszy z rzeczami, niespiesznie, acz zdecydowanie. Jakieś persony mijają mnie jak w zwolnionym tempie. Owładnięci żądzą wykorzystania okazji, napędzani wizją pęczniejącej skarbonki. Czy zdążę, zachowując resztki godności? Docieram tuż za peletonem. Akurat na czas, by zdobyć po ostatnim egzemplarzu dwóch przedmiotów z listy niezbędnych dla niemowlaka. Gdyby nie instruktarz żony, nie wiedziałbym, że takowe dobra w ogóle istnieją.
Z wyraźną ulgą, ignorując zazdrosne spojrzenia mniej sprytnych, wolniejszych klientów, dostarczam łupy na linię kas. Oto są, moje obiekty pożądania, skarby, cząstki nowej rzeczywistości… Podgrzewacz do butelek oraz mata niemowlęca! W korzystnych cenach i z dobrymi opiniami internautów, a ci, jak wiemy, nie zwykli się mylić. Szczęśliwy, że wykonałem zadanie i to w czasie pozwalającym na wizytę w siłowni, pozwalam sobie na zakup przykasowego batonika w ramach nagrody. Po namyśle, gdy przychodzi moja kolej rozstać się z częścią pieniędzy, dobieram napój energetyczny. No co, zrobiłem swoje, tacie też się coś należy, czyż nie? Z głupim uśmiechem opuszczam sklep w sam środek zaskakującej refleksji. Wiadomość o rychłym zostaniu ojcem, często niespodziewana, potężna, nie zawsze atakuje frontalnie. W moim przypadku zmiana priorytetów zakupowo – życiowych przypomina raczej słynny pełzający zamach stanu. Nigdy nie przypuszczałem, że z radością buszować będę wśród niegdyś złowrogich produktów okołodziecięcych. Dlaczego złowrogich? Bo ograniczających słynną męską wolność, której to utraty tak się bałem.
Tymczasem zmiana jest płynna i niepokojąco bezbolesna. Gdy po treningu, lekko spóźniony dotarłem wreszcie do biura, zamiast pochwalić się korpoziomkom, ile to właśnie wziąłem na klatę, albo jakie nowe ćwiczenie podpatrzyłem, z uśmiechem otwieram sportową torbę, prezentując kramik przyszłego rodzica, wzbogacony o dwa świeże przedmioty, po czym z dumą oznajmiam:
– Zobaczcie co udało mi się kupić!
Głupkowate uśmieszki i rasowa, biurowa szydera spływają po mnie jak po kaczce.
Bo tak trzeba. Dla dziecka!
#KORPOTATA