Rzucając korpo i wchodząc na rynek reklamy, myślał, że niczym bohater serialu „Mad Men” podbije świat. Zderzenie z rzeczywistością było bolesne. Dziś mądrzejszy o doświadczenia wie, że spektakularne kontrakty nie spadają
z nieba, ale jeśli czegoś bardzo chcesz…

To jak to było z tym „Mad Menem”?
Tomasz Malak: Fascynował mnie świat reklamy, a serial jeszcze tę fascynację pogłębił. Myślałem, że założę swoją agencję i jak Doniemu Draperowi, zaraz trafi mi się duży klient, taki Lucky Strike na przykład, i będę płynął na fali. Cóż, można rzec, że rozczarowałem się rzeczywistością (śmiech), jakoś zupełnie nie przystawała do tego, czego się po niej spodziewałem.

Skąd w ogóle pomysł na agencję reklamową? Wcześniej, w korpo, zajmowałeś się przecież sprzedażą?
Tak, pracując w Polskapresse (obecnie Polska Press Grupa – red.) zajmowałem się sprzedażą powierzchni reklamowych, ale ponieważ firma funkcjonowała w branży mediów, moja praca polegała m.in. na pozyskiwaniu reklamodawców. Zatem już wtedy po raz pierwszy zacząłem oscylować wokół reklamy i na tyle mi się to spodobało, że kiedy odszedłem z korpo szukałem czegoś, co będzie bliżej samego procesu kreacji, niż sprzedawania gotowego produktu.
Zatrudniłem się wtedy – jeszcze jako handlowiec – w drukarni wielkoformatowej, która miała również własną agencję reklamową. Tam poznałem kolejne aspekty tego biznesu, a potem pojawił się „Ma Men” i stwierdziłem: „to biznes dla mnie, będzie świetnie, to chcę robić”, i założyłem Foxmedia.

Kiedy rzeczywistość nie sparowała się z serialową fabułą, nie myślałeś o powrocie do korpo?
Szczerze? Korporacja ma swoje plusy. Są niezłe zarobki, jak przynosisz zyski, jesteś doceniany, poznajesz mnóstwo ciekawych ludzi, wiele możesz się nauczyć. Do dziś wykorzystuję to, czego nauczyłem się podczas pracy w korpo.

Ale?
Praca po 12 godzin dziennie, procedury, rozmywanie odpowiedzialności, tłum ludzi, a znasz w sumie tylko tych z twojego piętra. No i wyścig szczurów, ten chyba najbardziej mnie przeraził. Kompletnie się w nim nie odnajdywałem. Chyba wolę tworzyć z ludźmi więzi i relacje, niż ciągle kombinować jak wyautować przeciwnika.

Co okazało się najtrudniejsze na początku prowadzenia własnej działalności?
Urealnienie się. W środowisku mówiło się wtedy, że za dobrym handlowcem klienci pójdą wszędzie. Wierzyłem w to. Okazało się, że nie do końca tak jest. A jednak po wynikach, które osiągałem jako korporacyjny handlowiec mogę chyba uznać, że nie było ze mną tak źle. Niemniej klienci nawet jak przychodzili, to z czasem umykali. Jakoś to wszystko ciągnąłem, ale żeby to nazwać rozwojem czy otrzeć się w tym o sukces… Pojawiła się monotonia, a tę słabo toleruję. Dwa lata zajęło mi otrząsanie się z iluzji i osiągnięcie pewnej biznesowej dojrzałości, która pozwoliłaby mi ruszyć dalej w oparciu o realia. Mimo że było trudno, nie poddałem się. Zbudowałem własne biuro projektowe, zatrudniłem grafików, podzieliłem obowiązki, a sam zająłem się tym, co umiałem najlepiej czyli pozyskiwaniem klientów.

Mała agencja reklamowa na zlecenia od dużych rynkowych graczy raczej nie ma co liczyć?
Może nie tyle, że nie ma, ale na pewno trudno jest się jej przebić wśród konkurencji. By pozyskać naprawdę lukratywne zlecenia od dużych firm, trzeba się nachodzić. My na początku przyjmowaliśmy każde, nawet najmniejsze zamówienia. Nie grymasiliśmy, tylko krok po kroku, z roku na rok wykuwaliśmy sobie renomę. Moim celem było zdobycie kompleksowych zleceń i lojalnych klientów.
Z czasem uświadomiłem sobie również, że w zasadzie nie chcę, by Foxmedia stały się wielką agencją reklamową, z rozbudowanym zespołem, procedurami, spiną i pędem jak w korpo. Że bardziej zależy mi na stałych, długofalowych relacjach z klientami. Na relacjach, w ramach których będę mógł dobrze poznać klienta, będę miał czas wejść w jego buty, zrozumieć jego potrzeby, sposób myślenia i odpowiednio dopasować do niego naszą ofertę.

I udało się?
Trochę to czasu zajęło, ale tak. Po ośmiu latach pracy agencji w jej postaci dojrzałej, że tak to ujmę, nie mogę narzekać na brak zleceń i reklamodawców, którzy stale do nas wracają. Tworzymy kompleksowo projekty reklam i ich druk, np. opakowania, których pełno na półkach, uczestniczymy aktualnie w rebrandingu dużego centrum handlowego, nasze projekty oglądamy w prestiżowych magazynach, wiele innych stworzonych przez nas reklam jest rozsianych po całej Polsce. Dziś, jadąc nad morze, niemal w każdym miejscu widzę efekty naszej pracy i to cieszy, daje satysfakcję nam i co najważniejsze naszym klientom, który nam ufają. Zbudowałem portfolio z prestiżowych firm. w których rozmawiam na co dzień z fajnymi ludźmi – zapraszam na www.foxmedia.com.pl / klienci.

Mówiąc o kompleksowości oferty Foxmedia, co masz na myśli?
Projektujemy katalogi, logotypy, tworzymy identyfikację wizualną, strony www i reklamy internetowe. Wykonujemy pełne systemy identyfikacji wizualnej (Corporate Identity) firm i instytucji, tworząc księgę standardów, zawierającą m.in. logo, kolorystykę, liternictwo oraz zasady zastosowania. W naszej ofercie znajdują się między innymi usługi z zakresu fotografii produktowej, projektowania graficznego oraz produkcji i montażu różnego rodzaju reklam wielkoformatowych. Dajemy naszemu klientowi ”święty spokój – bezpieczeństwo” – u nas zaprojektuje, wydrukuje i dostanie na biurko wszystko, wystarczy jeden telefon.

Jak wam się udaje wykonywać tak duże zlecenia nie rozbudowując zespołu?
W oparciu o podwykonawców w całym kraju. Udało mi się pozyskać do współpracy naprawdę świetne firmy i świetnych ludzi, na których mogę liczyć od lat. Dzięki temu wewnętrzny team Foxmedia może pozostać kameralnym gronem. W prowadzenie agencji zaangażowały się moje córki, które dziś zajmują się obsługą klientów i jako szef i ojciec jestem z nich bardzo dumny. Mamy też dwóch świetnych grafików, kreatywnych i zdolnych, no i jestem ja, który odpowiadam za sprzedaż, druk i całą resztę.

Robicie nadgodziny?
Rzadko się zdarza, że któryś z pracowników musi zostać w pracy dłużej. Ja, co innego. Pracuję jeszcze więcej godzin niż w kiedyś w korporacji, ale jednak to zupełnie inna jakość. Tu sam organizuję sobie czas i jest to zdecydowanie bardziej efektywne, niż wcześniej. Co więcej, ta praca mnie nie męczy. Może dlatego, że sprawia mi frajdę, że tu wciąż dzieje się coś nowego, że jest twórczo, kreatywnie. Tak więc nawet jeśli klient zadzwoni do mnie późnym wieczorem, z prośbą: „Malak, ratuj”, to Malak nie ma problemu z wykrzesaniem z siebie energii i pośpieszeniem na ratunek.
Ostatnio na przykład jeden z klientów zadzwonił do mnie o 19 mówiąc, że ktoś nawalił, a on ma rano konferencję, na którą musi na cito wydrukować jakieś materiały – broszury, prospekty. I Malak wydrukował, a rano jeszcze zawiózł je klientowi do hotelu, gdzie miał się odbyć event. A kiedy przypomnę sobie jak w korpo ściągali mnie z domu po godzinach, bo trzeba było na ASAP coś przygotować, to jechałem tam jak na skazanie.

Zmieniła się perspektywa.
Zdecydowanie. Mając własną firmę wiesz, że pracujesz na swoje konto. W korporacji często twoja praca syci nie wiadomo ile dodatkowych pomiotów i w końcowym efekcie niekoniecznie musi się to w ogóle przekładać na twój osobisty sukces.

Dziś już możesz sobie pozwolić na grymaszenie, na odrzucanie jakichś zleceń?
Nie sądzę, że będąc małą, rodzinną firmą kiedykolwiek będziemy mogli sobie na to pozwolić. Poza tym nie widzę powodu, bo to nam zapewnia różnorodność. Jeśli bazowalibyśmy wyłącznie na kilku stałych klientach, być może popadlibyśmy w rutynę. Dlatego dobrze, że są i większe, i mniejsze zlecenia, bardziej i mniej wymagające projekty. To pozwala nam wciąż pozostawać kreatywnymi i rozwijać się. Dzięki temu, że obsługujemy duże i małe firmy wiemy, że potrafimy sprostać każdym wymaganiom.

A gdyby jednak dziś scenariusz z „Mad Mena” się spełnił i zjawiłby się u was duży gracz z milionem dolarów?
Klient jest klientem, my agencją reklamową, więc jeśli tylko są moce przerobowe, nie odrzucamy żadnych zleceń (śmiech). O szczegółach tego spotkania – obiecuję – opowiem następnym razem.

# Justyna Szawłowska