Pewnej nocy, o północy, większość ludzi poszła spać
I tej nocy Vlad Dracula postanowił właśnie wstać.
Wyszedł na ulice nocne, pełne świateł i neonów
I przeraził się – za długo nie wychodził z swego grobu!
Tam, gdzie dawniej był cmentarzyk jest biurowiec na biurowcu,
Mimo późnych godzin nocnych złocą okna się w wieżowcu.
Samochody mkną ulicą, błyszczą światła jak demony,
Biegną gdzieś przed siebie ludzie – każdy blady i zmęczony.
Czy to senne są widziadła? Duchy? Mary? Grupa zombie?
Serca jakby trochę biją, a do zombie są podobni…
Cera blada, członki wiotkie, oczy mętne, jakby słońca
Nie widzieli, nocą żyli już co najmniej od miesiąca.
Nikt nie zwraca tu uwagi na starszego pana w czerni,
Z pelerynką na ramionach, co ma dziwnie długie zęby.
Takich oryginałów wielu po ulicach dziś się szwenda.
Nikt nie myśli, że straszliwa wraca z martwych tu legenda.
Vlad wygłodniał – tyle czasu spędził w ziemi i w ciemności,
Nie poznawał tego świata. Pełen lęku, pełen złości
Rzucił się na przechodzącą zaraz obok korpoludkę,
Kły wbił w szyję – coś nie leci – i odsunął się ze smutkiem.
„Jak to?! Co to?! Kimże jesteś?! Krwi ni kropli w tobie nie ma!
Czyś jest jaką potworzycą, co wylazła nocą z cienia?
Czy to ja w szaleństwo wpadam i w tym świecie tracę zmysły?”
W Ludce litość wnet wezbrała dla dziwnego fetyszysty.
„Ty chcesz krwi, co życiem śpiewa? Życiodajnych soków z ciała?
Och Draculo, nie w tych czasach! Praca wszystko z nas wyssała!”

ememte