Czy dezorientacja po świąteczno-noworocznej przerwie wynika tylko z długiej nieobecności w biurze? Dlaczego w styczniu gonimy za targetami, gdy nie mamy jeszcze wyznaczonych celów? Jednym słowem: jak żyć w korpo po nowym roku?
Co rok jest to samo. Zima zaskakuje drogowców (może ostatnio mniej, ale sorry Greta, taki mamy klimat). Święta zaskakują zapracowanych (24 grudnia galerie handlowe są pełne panów szukających prezentów dla pań, a największa kolejka jest do jubilera). Zaś styczeń zaskakuje korporacjuszy (czym zaskakuje – o tym za chwilę). Krzywa uczenia się jest w tych kwestiach zupełnie płaska (nawet trudno ją nazwać „krzywą”). A więc przychodzi kolejna zima, kolejna wigilia, kolejny styczeń, a ludzie są tym równie zaskoczeni jak przed rokiem. Zastanawialiście się, dlaczego?
Wszystkiemu winne święta?
Pierwszy dzień po świąteczno-noworocznej przerwie. Panowie rano zastanawiają się, jak się wiąże krawat (ten węższy koniec górą, czy dołem?). Panie zastanawiają się, czy w tej bluzce i w tym żakiecie już były w pracy, czy jeszcze nie (co to w ogóle robi w mojej szafie?). Kolejne dylematy: którym autobusem jeżdżę do pracy? lub wręcz: gdzie w ogóle jest moje biuro? I wreszcie przychodzą te najgorsze: jakie mam hasło do komputera? Kim jestem i co ja tu robię?
Przyłapani na zadawaniu takich głupich pytań, zaczynamy gorączkowo rozmyślać, co się z nami stało. Może to już starość i demencja? Może niedobór magnezu? Może to posylwestrowe niewyspanie? Niemożliwe. To na pewno przez te święta. Człowiek wypadł z rytmu i teraz trudno jest wrócić do firmowej rzeczywistości. Uspokojeni tą prostą i krzepiącą myślą siadamy przy biurku. I właśnie wtedy (jak co rok) dokonujemy szokującego odkrycia.
Targety są, celów nie ma
Wyobraź sobie, że podróżujesz dookoła świata. Przez cały rok skrupulatnie realizujesz plan podróży opracowany w styczniu – masz dokładnie rozpisane co, kiedy, za ile i którędy. Nie ma miejsca na spontaniczność – w końcu plan jest po to, by się go trzymać (a czegoś trzymać się trzeba). Jednak gdy przychodzi kolejny styczeń, poświęcasz go w całości na planowanie dalszej podróży. Czy zatrzymasz się gdzieś na ten miesiąc, żeby wszystko na spokojnie zaplanować? Ależ skąd! Przecież nie masz czasu! A więc przez cały styczeń jednocześnie planujesz i podróżujesz. Nieważne, dokąd! Byle do przodu, byle przed siebie. A potem miejsca które odwiedzisz wpiszesz sobie do planu podróży na Q1 i od razu już część planu masz zrealizowaną!
W kontekście podróżowania brzmi to absurdalnie. Gdy jednak dokładnie to samo robimy w pracy, jakoś nikogo to nie dziwi. Styczeń to taki miesiąc, w którym ciśniemy na wyniki sprzedaży, choć planu sprzedaży jeszcze nie ma. Spieszymy się z realizacją projektu, choć nie ma jeszcze uzgodnionego harmonogramu. Pilnujemy jakichś swoich hipotetycznych kej-pi-ajów, mimo że kej-pi-ajów na ten rok jeszcze określonych nie mamy. Kupujemy środki trwałe i kontraktujemy dostawców, chociaż ani planu zakupów, ani nawet budżetu na ten rok oczywiście w styczniu nie ma. Zachowujemy się jak postać z kreskówki, która biegnie przed siebie, mimo że grunt pod nogami już dawno się skończył. Potem nagle przystaje, spogląda w dół i mówi do siebie: „o-oł!”.
Dobra mina do złej gry
Postać z kreskówki przeżyje każdy upadek. Ty jako pracownik korporacji nie możesz sobie pozwolić nie tylko na upadek, ale nawet na drobne potknięcie. A zatem – jak żyć, kiedy nie pamiętasz już kim jesteś, co tu robisz i jakie masz hasło do systemu? Jak żyć, gdy plan realizować musisz, chociaż planu jeszcze nie ma? Oczywiście możesz powiedzieć, że to wszystko przez te święta. Ale jest też lepszy sposób. Zna go każdy średnio doświadczony alpinista. Po prostu idź przed siebie i pod żadnym pozorem nie patrz w dół.
#Zdzisław Puzon