„Skontaktujemy się z panem” to satyryczna seria opowiadań opisujących zmagania młodego badacza danych z korporacyjnym systemem rekruterskim.
Czy ukończenie z wyróżnieniem trzech kierunków studiów i doktorat z biokwantonanomolekulonaukomiki wystarczą, by podjąć pracę w najseksowniejszym zawodzie ostatniej dekady? Czy też po raz kolejny nasz bohater usłyszy sakramentalne:„Skontaktujemy się z panem”?
Odcinek 1: Demokratyzacja danych
– …w ten oto sposób udało mi się wykazać, że projekt opisywany przez dostarczone mi dane nie miał żadnego zauważalnego wpływu na sprzedaż. – Domnall Coin z triumfalnym uśmiechem przyglądał się ostatniemu slajdowi swojej prezentacji.
Widoczny na nim wykres napawał go dumą. Sprytne wykalibrowanie danych względem ogólnego trendu rynku ilustrowało jego wnioski tak czytelnie, że nie tylko skończony matematyczny analfabeta, ale i analfabeta w ogólności, w mig pojąłby przekaz.
Musiał przyznać, że jego szacunek dla firmy wzrósł znacząco od momentu, gdy odkrył, że zadanie dostarczone w ramach testu rekrutacyjnego było doskonale zakamuflowanym podstępem. Na pierwszy rzut oka odstręczało banalnością: do sklepów wprowadzono nowe usprawnienie techniczne, należało wykazać, że zwiększyło sprzedaż. Takie postawienie sprawy sugerowało, że raczej nie będzie to praca marzeń. Ponieważ jednak przez ostatnie trzy miesiące agencje rekruterskie i ich klienci robili co w ich mocy, żeby wziąć go głodem, musiał uśpić poszanowanie dla metody naukowej oraz rekomendowanej przezeń strategii sprawdzania-czy, i wbrew sobie zabrał się za wykazywanie-że.
W danych czaiła się jednak miła niespodzianka. Przy odrobinie wysiłku dało się z nich wyłuskać trend dla całej branży, a to pozwalało nie tylko nakreślić wzrost sprzedaży w czasie (ewidentny), ale też, no właśnie, sprawdzić-czy obserwowany efekt nie był dziełem wyłącznie korzystnej koniunktury. Reszta wymagała już tylko jednego dzielenia i kilku linijek kodu. Oczami wyobraźni widział, jak osoba przygotowująca test trzęsie się ze śmiechu, pisząc to swoje „wykaż-że”. Rzecz prosta i niepozorna, a w wyłapywaniu idiotów skuteczna jak kumulacja lotka. Sprzedaż wzrosła, to mógł wykazać każdy, ale wdrożone usprawnienia nie miały tu nic do rzeczy, bo o tyle samo skoczyła efektywność sklepów, które nie brały udziału w projekcie. Domnall nie miał wątpliwości, że kandydatów wpadających w tę pułapkę liczyli tu w tuzinach.
Odwrócił wzrok od slajdu i spojrzał na gremium po przeciwnej stronie stołu, spodziewając się przynajmniej jednego porozumiewawczego uśmiechu. Zamiast tego ujrzał karykaturę trzech mądrych małp z chińskiego przysłowia: na lewo szef działu analiz zakrywał oczy dłonią, siedząca naprzeciw pani dyrektor trzymała się oburącz za głowę, po prawej panienka z HR tłumiła ziewnięcie. Serce podeszło mu do gardła.
– Nasi analitycy – zaczęła ostrożnie pani dyrektor – jednoznacznie wykazali, że ten projekt zwiększył sprzedaż o ponad dwadzieścia pięć procent.
– Przypuszczam, że dokładnie o dwadzieścia siedem i pół. – Domnall w napięciu poczekał, aż kobieta pokiwa głową. – W takim razie wiem nawet, jakich metod użyli, żeby to wykazać. Ale ja nie jestem, proszę pani, analitykiem. Nawet algorytmy samouczące są dla mnie tylko jednym z narzędzi do modelo…
– Nasi inwestorzy byli zachwyceni – mruknął ponuro szef działu analiz. – Ich analitycy nie zgłosili względem projektu, którego wyniki panu przesłałem, żadnych obiekcji.
Aplikant przeniósł pytający wzrok na panią dyrektor. W oczach kobiety zatliła się iskierka wątpliwości. Ułamek sekundy później chyba pojęła implikacje, bo krew odpłynęła jej z twarzy. Rzuciła w stronę kolegi spłoszone spojrzenie, ale gdzieś pod spodem czaił się wyrzut.
Domnall poczuł, że robi mu się gorąco. Wyglądało na to, że stanowisko szefa działu analiz wkrótce może się zwolnić. Jeśli tylko się postara, zamiast skorzystać z „ekscytującej możliwości dołączenia do młodego i dynamicznego zespołu” zajmie powstały wakat! Entuzjastycznie wskazał na ekran. Wykres nie pozostawiał wątpliwości.
– Gdyby mieli tam kogoś choć trochę kompetentnego, ten… blef – rzucił kobiecie przepełnione troską spojrzenie – zostałby wykryty.
Pani dyrektor drżącą ręką sięgnęła po szklankę wody. Szef działu analiz nerwowo poprawił się na krześle, ale zdobył się na uspokajający i lekko drwiący uśmiech.
– Wszyscy dotychczasowi aplikanci wykazali dwadzieścia siedem i pół, dobrze mówię?
– Dwóch nawet trzydzieści pięć – zawtórowała panienka z HR.
Twarz pani dyrektor rozpromieniała ulgą. Co za szczęście! Znalazło się wyjaśnienie!
Ilustracja do chińskiego przysłowia znów stanęła Domnallowi przed oczami, ale tym razem doszedł do wniosku, że jedyny związek, jaki ta trójka naczelnych miała z mądrością, był taki, że żadne z nich nie potrafiło jej ani dostrzec, ani usłyszeć, ani tym bardziej wygłosić. Oznajmił bez nadziei:
– Zawsze mi się wydawało, że trend demokratyzacji danych dotyczy swobody dostępu do nich, nie głosowania nad wartością logiczną wynikającej z nich prawdy…
– Dobrze, dobrze. – Pani dyrektor uśmiechnęła się wymuszenie, łypiąc na kręcącego głową szefa działu analiz. – Skontaktujemy się z panem.
O autorach:
Marlena i Marian Siwiakowie — bioinformatycy, doktorzy biofizyki, obecnie mieszkają w Londynie, gdzie pracują jako badacze danych. W wolnych chwilach pisarze. Autorzy publikacji naukowych, felietonów (m.in. w „Gazecie Wyborczej”), opowiadań (na łamach „Fantazmatów” i „Esensji”) oraz thrillera socjologicznego „Pharmacon”, który ukaże się w pierwszym kwartale 2021 roku nakładem Wydawnictwa Key Text.