Jak z korpowoman przeobrazić się w wokalistkę i saksofonistkę?
Zapytaliśmy o to Lalu Slavicką, która 2 lata temu wywróciła swoje życie do góry nogami.
Po 13 latach porzuciła świetnie rozwijającą się karierę w korporacji. A potem weszła do studia i nagrała płytę, na której nie tylko zaśpiewała, ale zagrała też na – bagatela – saksofonie. Właśnie wypuściła pierwszy singiel „Wypalenie” ze swojej debiutanckiej płyty „Każdy ma swoje korpo”. Pierwsze wywiady już za nią. Branża muzyczna zaczyna się odmrażać po pandemii, za chwilę może usłyszymy nawet jakieś koncerty.
Przyznasz, że to wszystko brzmi jak American Dream albo przynajmniej bajkowy happy end? Potwierdzisz czy raczej zburzysz ten obraz?
Zdecydowanie to drugie (śmiech). Nie chciałabym skupiać się na negatywach, raczej pokazać, że spełnianie marzeń nie jest jakąś cudowną dróżką usłaną różami. Na tej ścieżce są również zakręty, chwasty i ciernie. Czasem idzie się przyjemnie po skoszonej pachnącej trawce, a czasem ostre kamienie kłują w gołe stopy. Czyli jak korpo. Są plusy i minusy. Dla jednej osoby dana rzecz będzie benefitem, a dla innej – czymś zupełnie zbędnym. Wracając do mojej historii rzekomo jak z amerykańskiego snu, zdecydowanie taka nie była. Sama decyzja o odejściu zajęła mi kilka dobrych lat, podczas których szarpały mną skrajne emocje, od niepewności i lęku, przez optymizm, aż po euforię i ulgę. Często zapominamy, skrolując social media, że to, co widzimy, to „tylko” efekt, wierzchołek góry lodowej, wisienka na torcie. Jednak nie wszystkie składniki tego tortu są słodkie, nie w każdym miejscu jest świeży, nie zawsze smakuje tak, jak lubimy. Może sam fakt, że od momentu, kiedy postanowiłam porzucić karierę zawodową w międzynarodowej korporacji, do momentu wypuszczenia singla „Wypalenie” minęły jakieś 2 lata, niech będzie dowodem na to, że spełnianie marzeń to droga jak każda inna. Wymaga czasu, determinacji, konsekwentnego trzymania się swojej decyzji, nawet jeśli nie wszyscy ją rozumieją. Ale też wiary w to, że w końcu się uda, mimo przeszkód, które pojawiają się po drodze. A w moim przypadku trochę ich było: zalane studio, wypadek, po którym nie byłam pewna, czy kiedykolwiek zagram jeszcze na jakimś instrumencie, a w końcu pandemia, która w pewien sposób dotknęła nas wszystkich.
Rzeczywiście, nie wygląda to jak baśniowa opowieść. Chciałoby się powiedzieć – korpo-dzień jak co dzień. Nie mogę Cię nie zapytać – czy tytuł pierwszego singla „Wypalenie” miał coś wspólnego z decyzją, jaką podjęłaś?
Jak najbardziej, bo oprócz tego, że moja kariera zawodowa cały czas się rozwijała – coraz większa odpowiedzialność, coraz ciekawsze wyzwania, coraz większe pieniądze – to jednak przyszedł moment, kiedy poczułam, że doszłam do ściany i przestaję w tym wszystkim widzieć sens. A kiedy coś przestaje mieć sens, to jest duża szansa, że stracisz po prostu do tego serce. Przynajmniej tak było ze mną. Przestałam się tak bardzo ekscytować, że będzie lepiej, więcej, szybciej czy ciekawiej. Oczywiście to nie tak, że korpo jest złe i mnie skrzywdziło. Staram się podchodzić do sytuacji fifty-fifty. Jasne, że były w korpo, nadal zresztą są, mechanizmy, które mnie wyczerpały. Ale to, jak ja sobie radziłam, też jest tutaj ważnym aspektem. Pracoholizm, perfekcjonizm, słabiutka asertywność, czy nawet podejście „praca jest najważniejsza” – to wszystko jak najbardziej również przyczyniło się do mojego wypalenia. I tym sposobem znalazłam się wśród 2/3 Polaków, których dotknęło wypalenie zawodowe. Biorąc pod uwagę fakt, jak wielu z nas to dotyczy, myślę, że o tym zjawisku, a właściwie już chorobie, mało się mówi. Dwa lata temu Światowa Organizacja Zdrowia uznała wypalenie zawodowe za jednostkę chorobową. A od 2022 będzie można dostać na nie zwolnienie lekarskie. Oczywiście sama przerwa od pracy niekoniecznie będzie lekiem na całe zło. No tak, kiedy latami pracujemy na swoje wypalenie, trudno w ciągu dwóch tygodni na L4 nagle wszystko poukładać. Właśnie. To jest grubszy temat, zakorzeniony gdzieś głęboko. Żeby odkręcić te lata zupełnego zatracenia się w pracy, potrzeba czasu. Ja, jeśli się za coś zabieram, to na 120%, co najmniej. Nie ma, że boli. A że nie jestem robotem, a organizm machiną, którą można wymienić, sprawa zaczyna się komplikować. Relacje z bliskimi też wymagają poświęcenia czasu, same się nie zbudują. To wszystko sprawia, że kiedy człowiek zaczyna tracić te aspekty życia, wchodzi na równię pochyłą i zaczyna spadać w otchłań, z której w pewnym momencie może nie dać rady wyjść sam.
Co w takim razie powinniśmy robić, żeby tego uniknąć?
Sama cały czas zadaję sobie to pytanie. Nie jestem ekspertką w dziedzinie psychologii czy psychiatrii. Mogę tylko się odnieść do mojej historii. Dziś oczywiście widzę wyraźniej swoje błędy, które głównie polegały na braku work-life balance, na błędnych priorytetach. Jestem daleka od doradzania innym, jak mają żyć. Każdy ma swoją niepowtarzalną historię życiową, wartości, światopogląd. Ale nie ukrywam, że płytę o moich doświadczeniach nagrałam właśnie po to – żeby poruszyć w innych jakieś struny. Myślę, że każdy ma swoje korpo. Czymkolwiek ono jest – praca, która już nie daje satysfakcji, toksyczny związek, trudne relacje. Grunt to w dobrym momencie je zauważyć i zareagować. A reakcje mogą być różne – od zmiany, po pozostanie w tym samym miejscu, ale już z inną głową, kiedy człowiek docenia to, co ma i gdzie jest. Czasami zmiana samej perspektywy jest wystarczająca.
Tobie jednak sama zmiana punktu widzenia nie wystarczyła?
To prawda. Miałam ze sobą do pogadania w kontekście spraw, które kiedyś zamiotłam pod dywan. Dawno temu był taki moment w moim życiu, że wiązałam swoją przyszłość z muzyką. Niestety, życie zadecydowało inaczej i w zasadzie trochę ze strachu, trochę z niepewności, postanowiłam pójść inną drogą. Zaczęłam rozwijać swój potencjał właśnie w wielkich korporacjach. Dlatego też decyzja o powrocie do muzyki porzuconej wiele lat temu była nawet dla mnie samej kosmosem. Bo tak na zdrowy rozum, to wcale nie wyglądało na odwagę, a raczej szaleństwo. Choć moi znajomi twierdzili inaczej, za co do dziś jestem im wdzięczna (śmiech). Pamiętam kilka momentów, które ostatecznie pomogły mi podjąć decyzję. Dużo czytałam, słuchałam, rozmawiałam też z wąskim gronem bliskich mi osób. Niewiele z nich wiedziało, co tak naprawdę się u mnie dzieje. Byłam typem osoby, która prawie zawsze się uśmiecha, uważa, że nie ma rzeczy niemożliwych i choćby miała stanąć na rzęsach – to dowiezie. Pewnego dnia zrobiłam sobie ćwiczenie, o którym słyszałam już kilka razy wcześniej, może na jakichś szkoleniach, nie pamiętam dokładnie. Ale jakoś nigdy go do tej pory nie odważyłam się go zrobić. Byłam też trochę sceptycznie nastawiona, zabierałam się do niego, jak pies do jeża. Ale kiedy czujesz kompletną niemoc, a w środku pustkę – to, co innego Ci pozostaje?
Zrobiłam to. Brzmi dość tajemniczo. Czy to jest coś, z czego każdy z nas mógłby skorzystać? Myślę, że tak. Chociaż jak widać na moim przykładzie – chyba musi przyjść ten odpowiedni moment, kiedy człowiek faktycznie chce to zrobić, kiedy nikt go do tego nie zmusza, nie namawia. No więc wyglądało to tak: kiedy byłam sama w domu, położyłam się na łóżku, na plecach, z rękami zaplecionymi na brzuchu. Wiem, jak to teraz może zabrzmieć, ale – dokładnie tak, jak kładą człowieka do trumny. Dałam sobie czas, bo mnie samej to, co robię, wydawało się delikatnie mówiąc, co najmniej dziwne. No ale tylko głupiec oczekuje innych rezultatów, robiąc ciągle te same rzeczy, jak powiedział Einstein, więc poszłam za tym. Leżałam tam na tej kanapie, wyobrażając sobie, że jestem we własnej trumnie na swoim własnym pogrzebie. A na nim przemawiają moim bliscy i znajomi. Opowiadają, jaka byłam w ich oczach, co po sobie zostawiłam, same takie raczej przyjemne sprawy, kto by tam chciał słuchać na własnym pogrzebie smuteczków na swój temat (śmiech). Ale to wcale nie było sedno tego ćwiczenia. Na końcu miałam przemawiać ja sama – w podobnym klimacie. Z czego jestem dumna, co po sobie zostawiłam, czego żałuję. W pierwszym momencie aż się żachnęłam – przecież ja zawsze powtarzam, że niczego nie żałuję! Wszystko, co się działo i dzieje w moim życiu jest przecież po coś, to mnie ukształtowało. Ale ćwiczenie nie dało za wygraną (śmiech). Kiedy padło pytanie w stylu, czy przeżyłam swoje życie tak, jak chciałam, czy coś bym zmieniła, czy zdążyłam zrobić wszystko to, co odkładałam – poddałam się. To znaczy, wtedy się zaczęło. Zrobiło mi się siebie kompletnie żal. Żal, że porzuciłam swoją drogę, że poszłam ścieżką, która miała być rzekomo łatwiejsza, a przecież i tak zaprowadziła mnie tu, gdzie jestem. Poczułam, że zdradziłam samą siebie. Że to nie moje życie. Przyznam, że człowiek może mieć ciarki, kiedy tego słucha.
Myślisz, że to może podziałać na każdego?
Nie mam pojęcia – na każdego działają inne rzeczy. Na mnie w jakimś stopniu podziałało. Po tym ćwiczeniu wiedziałam już, że nie chcę przeżyć swojego życia ze świadomością, że nawet nie spróbowałam chociaż przez chwilę iść swoją ścieżką – śpiewać, grać, przekazywać przez muzykę i teksty emocje, które poruszą struny u innych i coś w ich życiu drgnie. Jasne, że potem znowu przyszły chwile zwątpienia – jak to w ogóle zrobić, co na to bliscy. Pamiętam też moment, kiedy uświadomiłam sobie, że przecież to nie jest decyzja na całe życie. Że jeśli się nie uda, to… wrócę do korpo, jeśli ktoś mnie jeszcze przyjmie (śmiech). Poza tym – co to znaczy, że się uda lub nie? Chodzi o to, że przynajmniej próbuję. Mam nadzieję, że pewnego dnia dowiem się chociaż od jednej osoby, że coś się u niej pozmieniało dzięki temu, co robię. In plus oczywiście.
Tego Ci w takim razie życzę! Premiera Twojej debiutanckiej płyty jeszcze w tym roku. Zdradzisz, co masz do przekazania w kolejnym utworach?
Bardzo nie przepadam za szufladkowaniem, więc pozostawię przyjemność interpretacji tekstów i słuchania muzyki słuchającym. Nie wiem tego na pewno, ale coś mi się wydaje, że wielu z nas odnajdzie tam swoje historie. Bo są oparte na prawdziwych doświadczeniach – babeczki z korpo, która poczuła, że chce spróbować inaczej. Wiem, że nie jestem sama.
Więcej o historii Lalu Slavickiej znajdziecie na: https://www.instagram.com/lalu_slavicka/
Pierwszy singiel jest dostępny we wszystkich serwisach streamingowych, a teledysk można zobaczyć na YT